Recenzja filmu

Przebaczenie krwi (2011)
Joshua Marston
Tristan Halilaj
Sindi Lacej

Na rozstaju dróg

Choć "Przebaczenie krwi" jest filmem dojmująco smutnym, zarazem niesie nadzieję. Opowieść o śmierci staje się bowiem afirmacją życia.
Najbardziej zaskakującym momentem "Przebaczenia krwi" jest chwila, gdy w napisach końcowych pojawia się nazwisko reżysera. Pochodzący z Kalifornii Joshua Marston po raz kolejny dokonuje na ekranie osobliwej iluzji – zabiera nas w podróż tak intymną i przepojoną klimatem ukazywanych miejsc, że nie sposób uwierzyć, że przewodnikiem po tym świecie nie jest jeden z jego rdzennych mieszkańców. Tak jak podczas seansu "Marii łaski pełnej" można było sądzić, że jego autor pochodzi z Ameryki Południowej, a problemy kolumbijskiej biedoty są częścią jego życiowego doświadczenia, tak "Przebaczenie krwi" zanurza nas w kręgu bałkańskiej tradycji i trudnej przeszłości.

Nik (Tristan Halilaj) ma siedemnaście lat i niewiele cech szczególnych. Jest dość przeciętnym nastolatkiem z całkiem zwyczajnymi marzeniami – gdy skończy szkołę, chce założyć kawiarenkę internetową, wcześniej zaś zdobyć serce koleżanki, w której się podkochuje. Wolny czas spędza z rówieśnikami, jeździ na motorze, podrywa dziewczyny. Pewnego dnia kończy się jednak czas sielanki. Gdy ojciec oraz wuj chłopaka wdadzą się w kłótnię z sąsiadem, a ten ostatni zginie podczas przepychanki, ich winy spadną na Nika oraz jego rodzinę. Wedle XV-wiecznego albańskiego prawa krewni ofiary mają bowiem prawo do zemsty. Aby zachować życie i nie zginąć z rąk krewkich żałobników, Nik musi więc przebywać w areszcie.

Opowiadając historię bezsensownej zbrodni i niezasłużonej kary, Marston zaprasza nas na wycieczkę po Albanii. Jego "Przebaczenie…" silnie zanurzone jest w bałkańskim "tu i teraz", kamera z dokumentalną obojętnością przygląda się rzeczywistości małego miasteczka. Pokazuje cywilizacyjne przemiany, rodzenie się nowego ładu na wciąż żywych pozostałościach starego porządku. Realistyczny opis świata u Marstona odarty zostaje z etnograficznego banału. Owszem, reżyser pokazuje kolorowy świat południowoeuropejskiego islamu, a jego opowieść nawiązuje do krwawej historii tej części kontynentu, ale twórca "Marii…" nie poprzestaje na ukazywaniu urokliwych obrazków z podróży, lecz opowiada nam historię uniwersalną. Jego film jest opowieścią o zderzeniu tradycji i nowoczesności, o religijności, która zniewala, o winach ojców, które spadają na synów i cywilizacyjnych przemianach, które bywają bolesne.

Ale historia Nika i jego młodszej siostry (bardzo dobra Sindi Lacej) to także opowieść o egoizmie i złu. Marston mówi bowiem, że bez empatii niemożliwe jest porozumienie między ludźmi, pokoleniami i kulturami. W jego filmie egoizm urażonej męskości wiedzie do zbrodni. Prowadzi też do symbolicznego ojcobójstwa. Nik musi bowiem wybierać – ślepe posłuszeństwo wobec tradycji  ojców czy wolność samostanowienia. U Marstona nie ma pośrednich wyborów. Egoizm, który prowadzi do zniewolenia i tragedii, zderzony zostaje z egoistycznym pragnieniem samodzielności. Zwyciężyć może tylko jeden z nich.

Choć "Przebaczenie krwi" jest filmem dojmująco smutnym, zarazem niesie nadzieję. Opowieść o śmierci staje się bowiem afirmacją życia. Sfilmowana skromnie, ale ze smakiem, bogato inkrustowana etnicznymi melodiami Leonardo Heibluma okazuje się filmem tak nieoczywistym i intelektualnie drażniącym, że jego lektura na dłuższy czas zapada w pamięć.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones